Lesek
Administrator

Dołączył: 04 Lis 2008
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: 
|
|
I część druga
- Słyszałem o nim od Matrisa
- Kim on właściwie jest?
- Wołają na niego Geert, ale jak naprawdę się nazywa, tego nie wiem.
- Możliwe że jest z tego obozu... - Nie dokończył, bo z sali opatrunkowej dobiegł głośny krzyk.
- Prędko! Zobaczymy co się stało.
Obaj mężczyźni dobiegli na miejsce i spostrzegli, że na ziemi leży lekarz z nożycami wbitymi w pierś.
- Uciekł! Gdzie strażnicy?! Alaaarm!
Z pomieszczenia przeznaczonego do składowania broni wybiegł dowódca straży. Był nieco wystraszony i zdenerwowany.
- Co się stało?
- Jak to co?! Ten awanturnik z pod bramy uciekł!
- Co? Jak to możliwe?! Przecież żaden strażnik nic nie widział!
- Taaak?! A gdzie są ci twoi strażnicy?
- Gyyee...są w sali zwycięstwa
- Dobra! - wyraźnie zdenerwowany - Tą sprawą zajmiemy się później, zwołaj wszystkich i każ strażnikom szukać zbiega.
- Tak jest! - zasalutował i odszedł.
Grand, czerwony ze wściekłości obrócił się na pięcie i wybiegł w stronę drzwi wejściowych.
Nieznajomy poruszał się bardzo powoli i osowiale, ale to gwarantowało mu, że nikt go nie usłyszy.
Noga bolała i ręka też.
- Ałaaa - zgrzytał zębami z wściekłości i bezradności.
Nagle posłyszał głos strażników:
- Zobaczcie tam! Daleko nie zaszedł.
Kulejąc doszedł do beczki pękniętej z jednej strony i wszedł do niej.
Strażnicy przeszli obok niej, rozglądali sie chwilę po czym odeszli. Nieznajomy czym prędzej wyszedł przez dziurę i jęcząc z bólu udał się w kierunku bramy. Przy murze stała opuszczona chata z spróchniałych desek, przykryta przegniłym mchem.
- To jest to! - powiedział do siebie.
Wszedł do środka po czym rozpiął spodnie i wyciągnął z nich kilka buteleczek, kształtem przypominające banana ((( , bez skojarzeń- dopis.))). Wypił jedną z pośpiechem, a następnie wymieszał dwie pozostałe.
- To na jutro - szepnął do siebie.
Geert położył się na chłodnej ziemi i od razu zasnął.
Rano spocony i rozpalony wstał z ziemi i chwiejąc się wyszedł z chaty. Na zewnątrz było mokro i ponuro. Tylko koło zamku poruszało się kilka sylwetek. W oddali słychać było poszczekiwanie psów a chmury pędziły w swoją stronę. Wędrowiec wypił swoją mieszankę i wyszedł po cichu, stąpając tak cicho jak się tylko da.
- Hahaha! A słyszałeś o Trolach? - z daleka słychać było rozmowę dwóch mężczyzn.
Ale on szedł nie przejmując się niczym, miał przecież dwie dziury w ciele które zaczęły właśnie krwawić. Bolało go, paraliżowało jego członki. Szedł wytrwale, musiał dotrzeć do bramy i jakoś wydostać się na zewnątrz. Gdy dotarł do bramy, ukrył się prędko i czekał aż strażnicy zmienią się wartami.
- Gilbert! - zawołał strażnik stojący między bramą a ruiną baszty.
- Taaak?
- Zmiana!
Nieznajomy czym prędzej ruszył w kierunku wyjścia znajdującego się obok bramy. Podszedł do drzwi, szarpnął i nic. Drzwi zamknięte. Strażnicy chyba coś usłyszeli bo jeden z nich zawołał do drugiego:
- Sprawdź tam na dole pod bramą chyba coś słyszałem.
W tej chwili on, kulejący, wyczerpany i bezbronny wywarzył drzwi resztkami sił i po schodach w dół, czym prędzej podskakiwał jak niepełnosprawny zając. Zobaczył że jest tam wiele tuneli i przejść. Wybrał pierwsze z brzegu. Położył się na ziemi i czekał. Usłyszał kroki po schodach i krzyki. Każdy krok strażnika mroził mu krew w żyłach. Strażnik był już naprawdę blisko, zapalił pochodnię.
- Już po mnie pomyślał.
Światło rozeszło się po lochach i oświetliło postać leżącą na ziemi.
- Mam Cię! - zachichotał
- Potrzebuje pomocy lekarza - wyrzekł Geert z widocznie bladą twarzą.
- Teraz to będziesz potrzebował pomocy całego kręgu magów. Hahahaha!
- Błagam!
- Nic z tego!
Strażnik wyciągnął z torby długi sznur i związał bezsilnego człowieka który zabił dwie osoby i który był tak nieuchwytny, a teraz?. Pociągnął za koniec sznura...
- Aaaa!
- Cicho myszko!
Teraz był wleczony po mokrej, cuchnącej ziemi. I gdy myślał o śmierci...posłyszał potężny grzmot, potem drugi i trzeci. Strażnik szybko przywiązał go do żelaznego haku i wybiegł na zewnątrz.
A na zewnątrz...ogień, śmierć i wielki wrzask. Brama była zniszczona tak, że bez problemu można przez nią przejść. Cztery chaty płonęły, a obok zamku walczyło ze sobą czterech facetów. Dwóch z nich było z pewnością strażą zamkową. Ale inni...Kto to jest? Zadawał sobie pytania pocąc się coraz bardziej.
- (Ładnie się wyrażam)! To chyba obóz magów i uczniowie Gucia. Nie myśląc dalej, zaszarżował prosto na jednego z uczniów. Przyłożył mu z prawej, lecz ten sparował cios. Odbijali swoje ciosy, walka była wyrównana. W końcu uczeń z półobrotu kopnął delikwentowi prosto w kark, ten przewrócił się i począł błagać:
- Daruj mi życie!
- Co już? - śmiał się zelżywie - Gdzie jest Hrabia?
- Yyy...w lochach! O tam - pokazując paluchem wykrzywił minę i dodał - Darujesz mi życie?!
- Twoje życie nie warte jest nawet kurzego jaja!
Dostał sztyletem prosto w brzuch. Uczeń pobiegł najpierw do lochów by uwolnić Geerta, a gdy już to zrobił ruszył po mistrza Gucia.
Ognisko było wielkie i dawało dużo kojącego ciepła. Cały obóz wraz z mistrzami i magami oraz z "uwolnionym" ukrywali się na polanie nie daleko lasu.
- Zjawiliście się na czas, jeszcze trochę a nie było by mnie na tym nędznym świecie.
- Taaak! Masz rację... - powiedział, kładąc akcent na ostatnie słowo.
- Zamek zniszczony, prawie wszyscy strażnicy nie żyją, wśród nas nie ma trupów, a do tego teraz grzejemy tyłki przed ogniskiem - podsumował Geert.
- Jak tam z twoimi ranami? - zapytał Gucio.
- Wiesz, nie jest źle.
- Wróćmy do naszej akcji - zatroskał się mistrz - Grand żyje czy może ktoś go sprzątnął?
- Raczej żyje, żaden wojownik nie meldował jego śmierci.
- Ehh...trzeba go zabić bo narobi syfu.
- Rano wyślemy kilku magów na poszukiwania.
Nastała chwila głuchej ciszy. Słychać było kroki wartownika i bąki kucharza, a w oddali krzyk kobiety.
- Słyszałeś o Matrisie...
- Tak, nie mówmy o tym...w prawdzie nie wiem jak zginął.
- Nie istotne, ważne teraz kto poprowadzi magów.
Wojownicy powoli kładli się do swych namiotów, odkładali broń i szli spać. Nie wiedzieli co czeka ich jutro...ważne było by dobrze się wyspać i by mieć co jeść.
C.D.N
|
|